Doigrałam się- odgrzewam stare kotlety, ale cóż, takie trendy, taki lajf, u wszystkich podsumowania i jakoś smutno mi się zrobiło, że u mnie nigdy nic takiego nie było.
Żeby zrekompensować sobie ten brak, hurtem opowiem o tym, co przez te wszystkie (3, o ile dobrze pamiętam) lata mieszkania w małymbiałymwłasnym zalazło mi za skórę, albo wręcz przeciwnie, wybitnie mi się udało. Gotowi na listę?
1. DUŻA KUCHNIA
Ok, ta moja nie jest jakaś wybitnie duża. Tak szczerze mówiąc, to 5 szafek, lodówka i czajnik na krzyż, ale i tak od początku wiedziałam, że to poroniony pomysł. Dzień w dzień pluję sobie w brodę, że w jej miejscu nie zrobiłam dużej garderoby. Kuchni używamy głównie do robienia herbaty i odgrzewania zamawianych dań. Ewentualnie sępimy u rodziców, więc mini aneks z dwupalnikową płytą, zlewem na dwie szklanki i podblatową lodówką w zupełności by wystarczył. W tej chwili w lodówce mamy głównie światło, w szafkach hula wiatr. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz udało nam się zrobić na tyle duże zakupy, by goście nie pytali czy brakuje nam kasy i może jakoś nam pomóc. W związku z awersją do gotowania moją i D, nadziei na poprawę nie widać. Wnioski- duża kuchnia, duży problem. Daję MINUS
2. OPEN SPACE.
Nie mówimy tu o otwartym salonie na kuchnię, nie nie, żadne takie pitu-pitu. Mam 90m.kw całkowicie otwartej przestrzeni. Nie powiem- gdy mieszkałam tu sama, było zajebiście. Czułam się jak modelka wynajmująca wielki, nowojorski loft; mogłam się przechadzać w te i w tamte, nonszalancko rozrzucać ciuchy gdzie popadnie (bo na takiej powierzchni optycznie znikały), ustawiać czasowe instalacje z butów, które w pustej przestrzeni wyglądały bosko i bardzo,bardzo fashion. O epickich imprezach jakie tu się odbywały nie muszę nawet wspominać; 50 osób na luzaku, face to face, nie to że część w kuchni, część na klatce schodowej, a reszta na pawlaczu. Wizyty ewentualnych fatygantów w tych okolicznościach przyrody miały swój urok, wystarczyło że podświetliłam ceglane ściany i.... Wypisz, wymaluj, idealna kawalerka, do momentu gdy okazało się że jest to właśnie KAWALERKA. Dla mieszkańców sztuk raz. Do najbardziej towarzyskich nie należę; lubię posiedzieć sobie sama, nie jakaś totalna pustelnia, góra tydzień albo dwa. Nagła obecność drugiej osoby, choćby nie wiem jak ukochanej, była dla mnie poważnym wstrząsem. Nauczyłam się z tym żyć, ale do tej pory jak chcemy odpocząć od siebie to mamy do wyboru dwie opcje- siedzieć w szafie, albo w kiblu. I tu wracamy do punktu nr 1, czyli mogłam zrobić większą łazienkę kosztem kuchni, skoro i tak spędzamy tam najwięcej czasu. Brakuje nam takiego jednego, oddzielnego pokoju, dziupli w której można się zaszyć. Z drugiej strony, uwielbiam tę przestrzeń i nie wyobrażam sobie życia w mieszkaniu w którym co dwa kroki jest ściana.
Podsumowując, za open-space daję sobie MINUS z małym PLUSEM
3. DOKOŃCZYMY TO PÓŹNIEJ.
Nie, nieprawda. Nie dokończymy. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby w momencie gdy miałam rozbabrane kleje i maszyny do cięcia NIE obudować wanny, NIE zagipsować jednego narożnika i NIE dokleić kilku listew przypodłogowych? Dlaszeho???Why???
Dla przykładu: nie korzystamy z jednego z najdroższych sprzętów w domu, tj. wypasionej deszczownicy, która mocno nadszarpnęła mi kieszeń, ponieważ na nieobudowanej wannie nie możemy zamontować szklanego panelu prysznicowego. Który to panel od roku leży pod kanapą i do którego boję się zajrzeć po pewnej imprezie, bo nie wiem czy jeszcze jest cały. Moja rada- zrób coś od razu, albo zapomnij, bo wyrzuty sumienia doprowadzą Cię do obłędu.
Za lenistwo i brak konsekwencji daję sobie wielki MINUS. I KARNEGO JEŻYKA na dokładkę.
4. OKNA,OKNA,DUŻE OKNA, DAJCIE MI JESZCZE WIĘCEJ OKIEN!!!
W momencie w którym okazało się że możemy zmienić układ elewacji, tj. zwiększyć liczbę okien- a właściwie, całą ścianę przeszklić, obudził się we mnie diabeł. "Lecimy po całości!" gromko krzyknęłam, a jak krzyknęłam, tak zrobiłam.
Zamiast komentarza, mam tylko jedno pytanie- kto to będzie myć? Raz w roku to moje absolutne maksimum i to tylko dlatego, żeby Mama przestała mówić że u nas to jak u meneli. Kompletnie nie rozumie tego, że ( kwestia druga) duże okna to cholernie drogie zasłony/rolety, a przez brudne okna mniej widać, czyli to jakby mieć naturalne, ekologiczne rolety....Hm....MINUS
5. SCHODY BEZ PORĘCZY
Ile ładnych poręczy widzieliście? No właśnie. Schody bez poręczy zarąbiście wyglądają, nie zasłaniają pięknej, stuletniej cegły, są optyczne dużo lżejsze. To prawda, zdarzyło mi się po nich kilka razy zjechać przy okazji bardziej udanych spotkań towarzyskich, ale parę siniaków na dupsku nie zrekompensowałoby psychicznego bólu spowodowanego przez koszmarną balustradę, na którą musiałabym patrzeć codziennie. W tym przypadku ogłaszam REMIS.
6. GRES NA PODŁODZE
Tu miałam prawdziwy dylemat. Stary dom, loftowe klimaty, a ja zamiast dużych, bielonych dech kładę na podłodze gres. Szczerze? Jak skończyłam układać te kilkadziesiąt metrów, to miałam ochotę się poryczeć i wszystko zerwać. Tyle krwi, potu, łez, zdartych kolan i paznokci, a efekt nie do końca wymarzony...Pierwsza impreza, na której poszło kilka butelek wina, rozlał barszcz i kilka innych niezidentyfikowanych substancji, skutecznie wyleczyła mnie z jakichkolwiek obiekcji. Uwielbiam swoją podłogę za to, że wystarczy kilka minut z mopem parowym by wyglądała jak nówka sztuka. Uwielbiam ją za to, że na imprezach dźwięk tłuczonego szkła jest dla mnie potwierdzeniem dobrej zabawy, a nie katalizatorem zawału serca. Super jest to, że mogę rozłożyć na niej wielkie płótno albo karton i chlapać farbami, tak jak lubię. Najbardziej kocham ją za to, że nasi goście nie muszą zdejmować butów gdy do nas przychodzą; widok panów w dziurawych skarpetach i wystrojonych pań popylających w rajstopkach od lat przyprawia mnie o szczękościsk, ale to temat na duuuuuużo dłuższy artykuł.
Zatem- gresowa podłoga zdecydowanie na PLUS. Bo dom jest do mieszkania, a nie podziwiania i zapieprzania w cichobiegach.
7. OŚWIETLENIE LINIOWE
Tak, wiem, żadne odkrycie, chociaż gdy opowiadałam że będziemy używać głównie podświetlenia cegieł, a górne oświetlenie opylimy najtańszymi lampami technicznymi( punkt 8) , to ludzie gapili się na mnie jak na debila. Jak to? Tak bez górnego, porządnego oświetlenia? Ano tak. Ledowe, liniowe oświetlenie poprawia proporcje wnętrz, daje świetny klimat, relaksuje i zupełnie wystarcza do wieczornego funkcjonowania. Górnych lamp używamy tak naprawdę tylko do sprzątania (czyli bardzo rzadko), albo jak coś zgubimy (a to już częściej).
Ledy są fajne. Na PLUS.
8. NAJTAŃSZE OŚWIETLENIE
Najtańsze, nie znaczy- najgorsze w swojej klasie. Jeśli nie stać Cię na kupno dobrej, klasycznej lampy to nie szukaj chińskich podróbek, bo stracisz podwójnie. Mnie nie było stać na wymarzone lampy po 600zł/szt (potrzebowałam 17sztuk) więc zaczęłam szukać alternatywy poza typowymi sklepami z oświetleniem. Tak trafiłam do działu technicznego i wyszłam z solidnymi, doskonałej jakości oprawami za 20zł/sztuka. Efekt? Każdy nas pyta, gdzie kupiliśmy takie zarąbiste, designerskie lampy i czy bardzo były drogie, bo też by takie chcieli.
Kreatywne kombinowanie jest zawsze na PLUS!
9. OGRZEWANIE PODŁOGOWE
Bardzo fajny artykuł na ten temat napisała moja BBFF z WALI MI SIĘ DACH. Znajdziecie tam solidną dawkę informacji gdzie podłogówka się sprawdzi, a gdzie jest totalnie poronionym pomysłem. Pod większością kwestii podpisuję się obiema rękami, więc wypunktuję krótko jak to wygląda u nas:
a) Ogrzewanie podłogowe mamy na całej powierzchni "dolnej", dzięki czemu nie musieliśmy inwestować w grzejniki ( poza ozdobnym w łazience). Kto szukał kiedyś ładnego i wydajnego grzejnika, ten wie jaka to kasa; w moim przypadku o.p okazało się tańsze niż jedyna grzejnikowa opcja, którą byłam w stanie zaakceptować. Na antresoli z łóżkiem mamy tradycyjne grzejniki, zresztą prawie nieużywane.
b) Nie mamy problemu z kurzem- argument o podnoszeniu pyłków na ciepłej podłodze zawsze wydawał mi się naciągany i doświadczenie to potwierdziło. Owszem, mamy bardzo puchate koty, które gubią sierść jak każdy zwierzak, ale dzięki o.p. nie muszę wydłubywać kłaków z grzejników, tylko zgarniam je z podłogi.
c) Wbrew potocznym opiniom, dzięki ogrzewaniu podłogowemu przestałam mieć problemy z krążeniem. Po 20......yyyy;) latach. Ostatnie 3 lata to pierwsze zimowe sezony, w trakcie których nie chodzę po domu okutana w 4 polary, 2 koce i rękawiczki, nie sinieją mi nogi, mam też wrażenie że mniej choruję. Ale to u mnie- jestem ogólnie medycznym dziwadłem, więc przed decyzją o podłogówce zalecam skonsultowanie się z lekarzem. Lub farmaceutą.
d) Rachunki płacimy trochę niższe, niż za taką samą powierzchnię domu ogrzewaną grzejnikami ( mamy idealne porównanie z bliźniaczym mieszkaniem piętro niżej). Podczas gdy na parterze grzejniki są ustawione na maksa żeby wydolić i dosłownie parzą, u nas ogrzewanie jest ustawione na minimum. Wrażenie równomiernego ciepła jest nieporównywalne z tradycyjnym, gdzie grzejnik parzy tyłek, a z nosa zwisają sople.
e) Wreszcie, największy i niepodważalny PLUS takiego systemu ogrzewania: nieważne, jak dobra była impreza i w którym miejscu się padło, człowiek nie wstaje rano połamany.
10. ZWIERZAKI W DOMU
"Tam dom mój, gdzie zwierza moje", jak mawiam od lat. Owszem, wymagają dużo uwagi, sporo kosztują ( niektóre trafiły do nas chore), po całym domu latają tumany z ich sierści, większe niż te na dzikim zachodzie. Czasem są upierdliwe, czasem w środku nocy siedzą i się na nas gapią, czasem żądają podania puszeczki gdy człowiek naprawdę potrzebuje snu, ciszy, wody z cytryną i wehikułu czasu, by nie wypić tych ostatnich kilku kolejek. Wszystkie nasze zwierzaki pochodzą "z odzysku". Każdego teoretycznie miało nie być, każdego kochamy ponad wszystko. Nie oddałabym ich za żadne skarby, bo to one wprowadzają u nas w domu niepowtarzalną atmosferę i odganiają smutki.
Nasze zwierzaki to same PLUSY!
Ciekawa jestem, czy Wam też wymienione punkty dają się we znaki;)