Apartament_3
Na czym skończyliśmy?
A! W apartamencie straszno było, w sensie formalnym (naocznym) i mentalnym ( kłaniają się psychozy). Przestrzeń jednak dawała do myślenia i szybciutko urodziła się koncepcja:
Układ na życzenie Inwestora - bez demolki i zmiany oryginalnego ustawienia ścian, z poszanowaniem starych elementów i stolarki. Postanowiliśmy jedynie wyburzyć pawlacz w wąskim jak kiszka korytarzu, zlikwidować piece, zamontować grzejniki i zrobić nowe podłogi w łazienkach oraz kuchni. Estetyka wnętrza właściwie ustaliła się sama- kontrast czerni i bieli oraz wszystko co pomiędzy + czerwony mały Smeg w kuchni jako jedyny akcent kolorystyczny.Mieliśmy już ruszać, ale ze względu na inne wspólne realizacje odłożyliśmy ten projekt na deser- jak ogarniemy już te "trudniejsze". Wróciliśmy do niego po kilku latach i zastaliśmy:
- zalane i oberwane sufity
- pofalowane drewniane podłogi
- grzyba tu, tam i tam też
- instalacje elektryczne zagrażające życiu
- odcięty gaz
- oraz informację, że nie wiadomo jak to będzie z dachem. To znaczy że chyba go nie będzie.
Z remontu który miał być delikatnie poszerzoną wersją " odświeżenia" zrobiła się rozpierducha jak ta lala. To było jak gra w Jengę- wyciągasz jedną kosteczkę, a za nią sypie się dwadzieścia. Gdzie się nie dotknęliśmy zaskakiwały nas kolejne rewelacje. Opcja z odświeżeniem upadała minuta po minucie, aż z rozmów typu: " to przykryjemy płytą, tu zrobimy zabudowę, tam dołożymy nową podłogę" przeszliśmy do takich: " Jak już wyburzymy to i to, to może zwalimy też stropy?". Zdarliśmy dosłownie wszystko do kości i patrzyliśmy, jak odrasta.
A gdy okazało się, że właściwie zaczynamy od zera- zmieniła mi się koncepcja.
Klasyka;).
Stara, choć zaakceptowana, ciągle nie dawała mi spokoju. Coś tu nie grało. Stwierdziłam że nie godzi się, by w tak wielkiej chałupie nie było szaf, porządnej dużej łazienki i kuchni z pazurem. Zlikwidowałam schowki w których mieściło się 1,5 miotły, zrobiłam w hallu olbrzymią szafę, w łazience kolejną, zamieniłam wannę z umywalką, przeniosłam główny ciąg kuchenny na bardziej reprezentacyjne miejsce i po kilku nocach zarwanych nad nowymi rysunkami instalacji można było spokojnie zasnąć.
To znaczy do kolejnego poranka, gdy obudził mnie telefon z serii "Houston, mamy problem..."