Tête à tête
Data dodania: 2013-01-31
Moje ci one;)))))
To było jedno z tych zauroczeń, które naprawdę ciężko wyrzucić z pamięci. Od dawna tacjonowały na liście " chciałabym chciała ale ni mom kasy " i tak długo wzdychałam do ekranu, aż planety ustawiły się w odpowiednim szyku, na DaWandzie ogłosili wyprzedaże, moje kruche obiekty pożądania trafiły na półkę z % , i spłynęły zaległe od kilku miesięcy wynagrodzenia. Normalnie kumulacja;D
s
Razem z Ćwirami i kilkoma.....nastoma....dziesięcioma...ciuchami wymarzone filiżanki zagościły w naszych skromnych progach tydzień temu. Straszno-śmiszny, surrealistyczno-barokowy projekt Natalii Gruszeckiej z enDesign nikogo nie pozostawia obojętnym. Jednych wizja napełniania dziecięcych główek wrzątkiem psychicznie przerasta, inni z zachwytem od razu rzucają się do macania. Ja zdecydowanie zaliczam się do drugiej grupy. Uwielbiam niesamowitą delikatność materiału, to że po wzięciu filiżanki do dłoni każdy zaczyna się inaczej zachowywać- cieniutka jak papier porcelana prawie nic nie waży, więc użytkownik natychmiast się prostuje, przyciska ręce do tułowia, chroni tą malutką główkę. Uwielbiam kontrast pomiędzy białą porcelaną a złoconym detalem. Zestawienie nowoczesnej formy ze stylizowanym uszkiem. Wielkość ( a raczej małość) naczyń. Nazwę- "Tête à tête" , adekwatną zwłaszcza w przypadku kompletu. Piękne opakowanie, dzięki któremu otwieranie paczki staje się niemal rytuałem, a zwierzaki szaleją:
Pod TYM adresem znajdziecie więcej zdjęć rozgadanych filiżanek i innych niezwykłych projektów enDesign.
Zupełnie nie przeszkadza mi fakt że nie pijemy kawy, a herbatę żłopiemy z półlitrowych wiader;)
Jeszcze kilka lat temu w najśmielszych marzeniach nie przeszło mi przez głowę, że będę kiedykolwiek pożądać skorup. No, ale ostatni miesiąc wyzwolił we mnie demony, szczególnie gdy uświadomiłam sobie pewną rzecz.... Jak już wspominałam, w grudniu wpłynęły wreszcie zaległe wynagrodzenia- większość jeszcze z początku 2012 roku (!!!), czyli przez rok cały jakby nie dostawałam pensji i jakby łatałam dziury w kieszeni zleceniami tak dziwnymi, że nie wiem co o nich sądzić i czy to w ogóle nadaje się do druku. Równocześnie w tym okresie urządziłam mieszkanie, ani razu nie spóźniłam się z ratą kredytu i tylko czasem chodziłam na głodzie, choć niedospana z powodu wspomnianych zleceń- żywicieli zawsze. Ale kurczę, udało się i fakt ten zapewnia mi niekwestionowany złoty medal w kategorii domowej kombinatoryki budżetowej.
Uświadomiwszy to sobie stwierdziłam, że jestem tego (wszystkiego) warta i (tu wykonuję charakterystyczny ruch głową i falują mi włosy) będę się teraz rozpieszczać. Kupiłam zatem wypasiony telewizor, którego nie mam czasu oglądać, dwa sztuczne futra, kilka dresów ( w tym prawdziwe szelesty), kilka par butów ładnych i najbrzydsze obuwie świata które podobno modeluje pośladki gdy leżę, kilkanaście sukienek których pewnie nigdy nie włożę bo ledwie przykrywają wspomniane pośladki( ale skoro się modelują- to chyba plus?), pół metra książek, i tak na oko 5kilo sztucznej biżuterii. Nie mogę się uspokoić!