Historia o lampach
..czyli ciąg dalszy czerni, która zaczyna zawłaszczać sobie coraz większe połacie. Dawno, dawno temu, przed siedmioma latami, za nadprogramowymi kilogramami, czarna w moim życiu była tylko rozpacz i szafa.
Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, to w sumie na jedno wychodzi.
Przechodziłam etapy barwne niczym Picasso dla ubogich, omijając czerń szerokim łukiem. Miałam nawet okres złoty ( poprzedzony długim niebieskim i krótkim zielonym) aż skończyły mi się kolory i dotarłam do ściany.
A że ściany zazwyczaj są białe, czyli są światłem, szybko zaczęłam szukać cienia. W ten oto sposób okazało się że tak naprawdę to niespecjalnie lubię kolory, moją ulubioną funkcją w photoshopie jest desaturacja, a w sklepach najbardziej kuszą czarne kąty.
W Ikei kątów jest cała masa i tam też natknęłam się na prawdziwie mroczną historię rodzinną.
Głowę rodziny gra lampON- światło zdecydowanie rodzaju męskiego.
Lampa wisząca to z kolei wielka Mamma...
A do kompletu jest mały kinkiecik- pistolecik. Kupiłam w szale zakupów z końcówką -9,99, nie patrząc na to że kinkiecik ma kabel który ni wuja do niczego mi nie pasuje i z wielkiej radości nagle stał się niewygodnym wyrzutem sumienia. Zupełnie jak kochanek, więc na razie zamieszka w szafie.
I taka to historia rodem z filmu noir, prosto z serii Hektar IKEA.