Malować czy nie malować ???
Oto jest pytanie, które regularnie zadawałam sobie w liceum plastycznym, tuż przed drzwiami sali do malarstwa. Często zamiast odpowiedzi powiewał za mną płaszcz i trzaskały wrota wyjściowe;)
Od tamtej pory rzadko kiedy zdarzał mi się podobny dylemat,odpowiedź była jedna- a co jest do stracenia? Tym razem poważnie walczę ze sobą i kolorem ( schodów), który sam w sobie pasuje mi wybitnie, ale w zestawieniu z podłogą już dużo mniej...i tylko wizja skrobania pazurami belek do żywego drewna powstrzymuje mnie przed obleceniem ich na biało. Jeszcze, bo znając życie nie wytrzymam i jednak je pomaluję.
Zrobiłam próby z przyczajenia - dosłownie, czołgałam się pod stopniami- i czekam na natchnienie.W liceum przychodziło 15 minut przed dzwonkiem, więc niech ktoś zadzwoni;).
Abstrachując od schodów / przy jesieni chyba, bo sentymentalna nie bywam/ złapałam się na tym że strasznie tęsknię za malowaniem. Za zapachem farb, babraniem się w kolorowej mazi, zapełnianiem kadru i poczuciu że coś jeszcze ma się do powiedzenia- albo kompletnie nic, ale i tak nie ma to żadnego znaczenia ;)))
Przez dwa lata nie myślałam malowaniu wcale, z powodu równie błachego i nielogicznego jak moja logika ( w trakcie piwnicznej powodzi utonęły wszystkie farby, podkłady i narzędzia) ale zaczyna mnie porządnie nosić. To chyba JUŻ.