Wpis siódmy. Historia cegły (po łuku)
Data dodania: 2011-08-09
Dwie rzeczy zadecydowały o tym, że gdy wbiegłam na strych zaklepałam właśnie tę stronę strychu - łuczek ( koślawy, kulawy, ale uroczy) wieńczący główne wejście i ceglana wielka ściana na wprost.
Nie przejmowałam się jakoś mniejszą ilością ( mniejszych) okien, kominem dzielącym mikroskopijne poddasze na dwie klity ani lodowatą, niemożliwą do ocieplenia ścianą stanowiącą z domem sąsiada pełen pająków tunel czasoprzestrzenny.
Łuczek radował me oczy do czasu usunięcia starych framug- zaprawa złożona w 90% z piasku a w 10% ze śliny murarza...to nie mogło skończyć się dobrze. Po wyciągnięciu ramy ścianka rozbujała się, stęknęła, jęknęła i runęła, grzebiąc łuczek na zawsze ( a przynajmniej na jakiś czas- który spędziłam na pogrążaniu się w czarnej rozpaczy).
Płakałam straszliwie. Za kilka dni mieliśmy zaczynać hydraulikę- plany dalej w rosole a ja siedzę i wyję nad stertą cegieł...dwa dni później usłyszałam wołanie Taty ze strychu i...TADAM!!
To był jeden z najpiękniejszych prezentów w całym moim życiu. Prawdziwe CUDo! Tata wzmocnił całą konstrukcję zbrojoną belką i dodał do zaprawy więcej śliny ;), więc teraz mogę zgodnie z temperamentem trzaskać drzwiami do woli.
http://www.youtube.com/watch?v=3QKK47bK_WA&feature=player_embedded