dnia trzeciego
Podłoga ułożona, zafugowana- odetchnęłam.Co prawda dalej nie mam czasu żeby się zabrać za cokolwiek, ale przynajmniej odzyskałam część pieniędzy zamrożoną w (jakkolwiek by to brzmiało ;) chętnych do projektu, a opornych w płaceniu klientach i kupilismy trochę materiałów niezbędnych każdej kobiecie- typu mdf, panele czy uszczelki.
Wszystko było koko koko euro spoko, aż do dnia 3 po fugowaniu, kiedy przechodząc przez przyszły salon zauważyłam jakis włos na jednej z płytek. Szurnęłam nogą- nic. Przetarłam reką- dalej leży. Położyłam się na ziemi, gotowa do badań organoleptycznych- a włos to nie włos tylko pęknięcie. Obok to samo...
Pękły wszystkie płytki, po całej długości domu- w sumie kilkadziesiąt. Wiedziałam że kiedyś to się stanie, bo ponad 50m na jednej powierzchni to trochę dużo, ale klej był naj z naj , dylatacje miodzio, odstęp od ścian, wylewki wygrzane jak dupa wczasowicza. No i dupa, przy czym niestety nie moja;)
Co prawda pedantką nie jestem i zupełnie mi to nie przeskadza wizualnie, ale mam nadzieję że nie zaczną klawiszować. Bo wtedy to kurde będę musiała zostać pianistką;)))
PS. Pardon za starsznie ciemne zdjęcia, ale Tata, żeby swieżo położona fuga zbyt szybko nie wysychała na słońcu, zrobił nam niezwykle gustowne zasłony z worków na śmieci- to tak a propos poprzedniego wpisu. ;)