Wyobrażenie o swoim domu. Chyba każdy je ma. Stół, krzesła, ulubione przedmioty. Kuchnia duża lub mała. Prysznic albo małe spa. Sypialnia niewinna lub zmysłowa. Czarne albo białe.
Po latach projektowania dla innych nie umiałam zatrzymać się i skupić, pomyśleć o miejscu dla siebie- najpierw wizje zmieniały mi się jak w kalejdoskopie, równolegle do realizowanych projektów, później wszystko rozmyło się, przetarło, zginęło pod kolejnymi warstwami. W momencie gdy zapadła decyzja o remoncie i nadszedł czas podejmowania konkretnych decyzji, byłam jak dziecko we mgle, z kiblem na środku.
Stan naszego domu, jego układ, konieczność podzielenia strychu na dwie odrębne części, techniczne problemy, dziwny układ okien...wyzwanie. Zwykle trudne przestrzenie mnie nakręcają, mobilizują,. Taktuję je jako doskonałe ćwiczenie dla mózgu.
W przypadku własnego domu podeszłam do sprawy zbyt emocjonalnie- zbyt wiele swoich ,,chceń" próbowałam upchnąć na powierzchni która nie była na to gotowa. Zbyt wiele fantazji, wyobrażeń niedopasowanych do charakteru budynku, do jego proporcji, historii, otoczenia. Prawie rok, krok po kroku, cegła po cegle oswajałam się z przestrzenią która miała być moja, a była ( jeszcze) totalnie obca. Dzień po dniu, obserwując, badając opracowywałam rozwiązania które będą właściwe. Nie imponujące, kapcie spadają, woooow....po prostu właściwe.Takie,jakie powinny być. Uczestnicząc w każdym etapie, w każdej nowej ,,warstwie" zrozumiałam na co mogę sobie pozwolić, a czego ten dom nie przyjmie. Nabrałam pokory. Wyrzuciłam z głowy pomysły, które - choć na początku nie wyobrażałam sobie bez nich życia- tu wyglądałyby śmiesznie, karykaturalnie. Zrezygnowałam właściwie ze wszystkiego, o czym myślałam na początku i jako największy sukces odbieram to, że mi niczego nie żal. Dziś czuję że naprawdę polubiliśmy się z moim domem i to może być początek pięknej przyjaźni;)
Ale ale....
Pierwsza wersja ( która powstała jeszcze na etapie porządków) tuż po stworzeniu wydawała mi się fenomenalna. Zjawiskowa. Błyskotliwa. No po prostu...
Na szczęście nie przeszła, ale na opis zasługuje. Będzie też doskonałym punktem porównania dla kolejnych koncepcji (których mało nie było, zaprezentuję te najzacniejsze).
Drodzy Państwo- ŚLIMAK.
Pomysł, który powstał równie spontanicznie jak dziura na moim kolanie tego samego dnia. Skoro WC musi być na środku, a zawsze marzyłam o wielkiej łazience, cały świat od teraz będzie się toczył wokół niej. Mokry układ słoneczny. Plan zakładał takie genialne rozwiązania, jak ciasny korytarz, przechodnia kuchnia, otwarta sypialnia, kiszkowaty salon oraz niemal całkowity brak szaf ale przez kilka dłuuuuuuugich chwil wydawał mi się jedynym zasługującym na uznanie. Patrząc z perspektywy czasu wydaje mi się, że to chore zauroczenie wynikało raczej z fascynacji programem SketchUp który odpaliłam tego samego dnia i na ślimaku się go nauczyłam. Ślimak odszedł, SketchUp to dziś mój najlepszy kumpel.
stan piętra po wyburzeniu ścian
stan piętra po pierwszym podziale- lewa część moja, prawa mojej Sister