Ufffff.
Cegła to potęga- wydobycie potęgi to mordęga.
(OSTRZEGAM! Teraz prawdopodobnie co drugi wpis będzie zaczynał się od opisów przytrzaśniętych/ potłuczonych/ pokaleczonych części ciała i psychiki, wybaczcie, ale mam skrzywienie pod tym względem- im bardziej się umorduję, tym większa satysfakcja. Nie skrzypisz, nie żyjesz ;)
Pisałam już chyba o tym, że ceglane elementy urzekły mnie w tej przestrzeni na wstępie i choć wielu rzeczy które wiedzieć powinnam nie wiedziałam, to tego że cegły zostaną na wierzchu byłam pewna. Delikatny niepokój czułam macając ściany ( jestem ewidentnym typem maniakalnego macacza, do muzeum i mięsnego już mnie nie wpuszczają) ponieważ fugi wyglądały LEKKO podejrzanie, ale machnęłam ręką i zajęłam się bieżącymi trudami.
Gdy doszło do oczyszczania starych fug, okazało się cegły trzymają się na ślinę i siłę woli. Zaprawa w 99% składała się z piasku, w 1% z dobrych chęci, można ją było w niektórych momentach wydłubywać palcem; w innych widać już było rękę innego majstra, cięęęężką rękę- betonową....najlepsze jednak były kominy, które ewidentnie natchniony budowniczy ułożył cegłą z odzysku odwrotnie, czyli osmaloną stroną do wewnątrz budynku.
Kilka dobrych dni siedziałam na drabinie z dłutem, młotkiem i waliłam jak dzięcioł. Któregoś dnia orki stwierdziłam że dłużej być tak nie może, albo skończę to dziś albo nigdy i dałam ognia, 10h na pełnej mocy. W ten oto sposób nabawiłam się zapalenia stawów i przez kolejny tydzień nie mogłam nawet podnieść chusteczki, o młotku nie wspominając. Kominy przy których osiągnęłam stan mistrza zen ostatecznie zostały obrobione płytami k-g, część zabetonowanych cegieł zmusiła mnie do okrycia tych fragmentów pod zabudową, więc trochę roboty poszło na marne.
Ale resztki cegły rewelacyjne;)
w lewym rogu widać fragment dobudowanej po podniesieniu dachu części- tu cegła jest na zaprawie betonowej, której mimo najszczerszych chęci nie udało mi się stłuc
słynny Łuk Płaczliwy
Cegła po zaimpregnowaniu (po lewej) i przed
kolor żywy, malarz nie