Zanim zacznę właściwy opis, krótkie słowo wstępu:
Projekt mieszkania, które pokazuję, powstawał ponad 4 lata.TADAAAMMMM!!!!
Koniec wstępu;). Dopiero niedawno, odkopując starą dokumentację, dotarło do mnie że właśnie rozpoczął się piaty rok z rzeczonym apartmą. Ilość wersji, opcji i zmian które zostały wprowadzone w międzyczasie to materiał na teczkę grubszą niż te, które posiadają amatorzy tatara z łososia serwowanego w kultowej już restauracji przy Gagarina.
Z restauracją wiąże się zresztą pewna anegdotka. Postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że jestem jak ten koń z klapkami na oczach- lezę przez życie na oślep i tylko cudem nie wylądowałam jeszcze w rowie. Prawda jest taka, że rzeczywiście prowadzę żywot jak porąbana i logiki w tym za grosz, ale jak trzeba to uruchamia mi się 28 zmysł i omijam niebezpieczeństwo na grubość główki od szpilki. Gdy jakiś czas temu dostałam zaproszenie na romantyczną kolację w restauracji S& friends, wpadłam w histerię, zaparłam się kopytkami i stanęłam okoniem ( lub wspomnianym łososiem). Oficjalnie nie miałam się w co ubrać, ale ...wiadomix. Podświadomie czułam zagrożenie. Jak się okazuje w pełni uzasadnione, bowiem dzień później wybuchła polityczna aferta z gastronomią tle. A gdy zna się dni dostaw w najlepszych lumpexach na dzielni, to nigdzie nie jest się bezpiecznym.
Wracając do meritum, czyli do omawianego apartamentu- jadąc na pierwsze oględziny, byłam bardzo ciekawa. Różne remonty robiłam i wiedziałam że zawsze jest coś co może człowieka zaskoczyć; może być brzydko, może być staro,może być brudno...ale na to, że będzie straszno, człowiek nigdy nie jest przygotowany. Po wdrapaniu się na ostatnie piętro starej kamienicy poczułam autentyczne dreszcze. Może chodziło o pajęczyny w ilościach przemysłowych. Może o sprzęty w pomieszczeniach, przypominające o niedawnej obecności poprzednich właścicieli i dziwnie ukształtowane sterty gratów, jak po przejściu huraganu. Podczas obchodu co chwilę mieliśmy wrażenie, że zaraz natkniemy się na zmumifikowane zwłoki .
A może to był tajemniczy dzwonek telefonu, którego w mieszkaniu nie znaleźliśmy? Może.
Na szczęście, światło wpadające do mieszkania przez olbrzymie okna, wysokość pomieszczeń, oryginalna stolarka, panorama niedalekiej Starówki i takie widoki:
szybko przytłumiły dziwne pierwsze wrażenie.
Chociaż dziwne to było lokum, nie powiem. Dziwne nie tylko pod względem klimatu, ale i układu, wyraźnie nadwyrężonego przez podziały wprowadzone przez lata. Podobno kiedyś to były dwa mieszkania. Albo część tego była częścią innego. Albo połączono kilka mniejszych. Albo podzielono większe....opcji wysnuliśmy co najmniej kilkanaście, niestety żadna z nich nie dawała odpowiedzi na fundamentalne pytanie- CO ARTYSTA MIAŁ NA MYŚLI?
Kuchnia, wc,łazienka i creme de la creme, schowek na słoiki!- mikroskopijne, w jednym ciągu, w dziwnej, długiej "odnodze". Długi korytarz- kiszka o szerokości 80cm. Przepastny hall, duże sypialnie i gigantyczny salon, oraz, oczywiście, żadnych pionów do których można by się podpiąć z instalacjami.
Dodając do tego parapety na wysokości 70cm i założenie inwestorki by pozostawić układ bez zmian, mamy 100m.kw, na których nie ma miejsca na porządną kuchnię i łazienkę. Tak oto zaczyna się droga przez funkcjonalno- logistyczną mękę.